2024-11-24

Niech żyje bal, czyli o wicemistrzostwie Polski dla Śląska Wrocław

Ten sezon we Wrocławiu będzie pamiętany przez długie lata. Bo Śląsk napisał właśnie jedną z najciekawszych kart w swojej historii – taką, która mogłaby posłużyć jako scenariusz do serialu o sporcie. Drużyna, która w poprzednim sezonie była już w zasadzie zdegradowana do 1. ligi i jakimś cudem uniknęła katastrofy, rok później zdobyła wicemistrzostwo Polski. To był prawdziwy “magic touch” trenera Jacka Magiery, który z grupy porozbijanych sportowców zrobił jedną z najlepszych ekip w kraju. 

Wielkie nadzieje rozbudzone po świetnej jesieni 

Przed rozpoczęciem wiosennych zmagań w zakończonym już sezonie PKO Ekstraklasy pisaliśmy, że Śląsk Wrocław ma otwartą drogę do zdobycia mistrzostwa Polski. Ten optymizm miał solidne podstawy, bo wrocławianie mieli za sobą kapitalną jesień. Przerwę zimową spędzili przecież na pozycji lidera rozgrywek, a to dzięki świetnej grze, która zaowocowała passą aż 16 meczów bez porażki. Drużyna dorobiła się też nowych, rozpoznawalnych liderów. Sezon życia rozgrywał Erik Exposito, uskrzydlony przyznaniem przez trenera Jacka Magierę opaski kapitana drużyny. Rozkwitł talent Piotra Samca-Talara, który czarował dryblingami i lekkością w grze, a niczym rasowy surfer falę złapał Nahuel Leiva, którego dynamiczne hulanki na skrzydłach wielu rywalom spędzały sen z powiek. W środku pola boisko doskonale ryglował tercet trzech Panów na “P”: Petr PokornyPetr SchwarzPatrick Olsen. A gdy już rywal jakoś przedostał się pod bramkę Śląska, tam już tylko czekał na niego solidny defensywny mur, w którym brylował stoper Aleks Petkov, solidny Łukasz Bejger i grający sezon życia bramkarz Rafał Leszczyński

Tak grający Śląsk był świetnym kapitałem w rękach klubowych marketingowców, którzy złapali wiatr w żagle i promowali klub z intensywnością nie widzianą wcześniej od lat. Spotkania piłkarzy w szkołach, wizyty np. w ZOO, otwarcie centrum kibica na jednej z centralnej ulic Wrocławia – to wszystko była nowa jakość w Śląsku. I wspólnie z bardzo dobrymi wynikami zespołu sprawiła, że w poprzednim sezonie wrocławianie aż trzykrotnie zapełnili Tarczyński Arenę praktycznie do ostatniego krzesełka (na jesiennych meczach z Legią Warszawa i Rakowem Częstochowa, a na wiosnę na meczu z Radomiakiem Radom). Bez krygowania się można powiedzieć, że nastała we Wrocławiu moda na Śląsk. 

Jesienią jak na skrzydłach, wiosną z ciężarami

Wiosną jednak Śląsk poczuł na sobie w pełni znaną prawdę, że sport jest tak piękny, bo jest nieprzewidywalny. I na zespół trenera Jacka Magiery szybko spadł zimny prysznic, wylany najpierw przez Pogoń Szczecin (w lutym Śląsk przegrał z nią 0:1), a potem przez Stal Mielec (również 0:1 na własnym stadionie). Pewnym promykiem optymizmu był bezbramkowy remis z Lechem w Poznaniu, a później domowe zwycięstwo z Widzewem Łódź. Ale znowu przypomniała o sobie nieobliczalna twarz sportu, bo Śląsk najpierw przegrał w Białymstoku z Jagiellonią, a potem zanotował dwa remisy – bolesne 0:0 u siebie z Puszczą Niepołomice, a następnie 2:2 w Gliwicach z Piastem. 

Kwietniowe mecze Śląska – wymęczone zwycięstwo z Wartą Poznań, remis z Legią w Warszawie, porażka w Zabrzu z Górnikiem, wstydliwa przegrana u siebie ze skazanym na spadek Ruchem Chorzów – zwiastowały, że marzenia o medalu być może trzeba będzie odłożyć na kolejny sezon. Ale wtedy przyszedł maj i – parafrazując refren popularnej piosenki – znów zapachniało sukcesem. Śląsk pokonał kolejno ŁKS Łódź, Cracovię i Radomiaka, co sprawiło, że tytuł wicemistrza Polski zapewnił sobie tydzień przed końcem sezonu. A w grze o mistrza był do samego końca, bo przed ostatnią serią gier miał 60 pkt. – tyle samo, co prowadząca Jagiellonia Białystok. 

Resztę tej historii doskonale Państwo znają. “Jaga” przypieczętowała kluczowe zwycięstwo w meczu z Wartą Poznań, zdobywając 3 gole w ciągu 45 minut gry. Dlatego Śląsk, choć na koniec wygrał w Częstochowie z Rakowem, nie zdołał jej przeskoczyć. Oba zespoły zakończyły ligowe granie z dorobkiem 63 pkt., ale ekipa z Podlasia miała o jedną bramkę (!) lepszy bilans bezpośrednich meczów ze Śląskiem i właśnie to dało jej pierwsze w historii klubu mistrzostwo Polski. Swoją drogą, wynik majowego meczu w Częstochowie dobrze obrazuje, jaką drogę Śląsk przeszedł w ostatnich miesiącach. Do niedawna Raków był poza zasięgiem wrocławian, prezentując futbol lepszy co najmniej o klasę. A teraz Śląsk bez większych kłopotów pokonał “Medaliki” na ich stadionie. To bardzo wymowne. 

Nieoczywisty sukces Śląska

Wiosną serce kibiców Śląska Wrocław skradł 22-letni Ukrainiec Jehor Matsenko. Jeszcze dwa lata temu ten zawodnik “rozbijał się” z rezerwami Śląska po niższych ligach. W tym roku był jednym z talizmanów wrocławskiej drużyny – zawodnikiem, który na boisku oddawał całe serce i wszystko z wątroby, wyróżniał się niezwykła ambicją oraz walecznością. W efekcie, w całych rozgrywkach zaliczył 27 meczów i 3 gole w PKO Ekstraklasie. A wszystko dlatego, że jakiś czas temu trener Jacek Magiera – który, jak sam mówił, miał za dużo wolnego czasu – zajrzał na mecz rezerw Śląska w Brzegu, tam wypatrzył energetycznego Matsenkę i uznał, że ten gość sprawdzi się w pierwszym zespole. A młody Ukrainiec tak podziękował za zaufanie, że przebojem wszedł do zespołu. I tak rozkochał w sobie kibiców, że wielu z nich porównuje go do klubowej legendy, Mariusza Pawelca

Droga, którą przebył Jehor Matsenko, jest symbolem drogi, którą w ciągu roku przeszedł cały Śląsk Wrocław. Przecież ta drużyna jeszcze rok temu była kompletnie rozbita. Mówił o tym wiele razy sam trener Jacek Magiera – że kiedy przejmował Śląsk w kwietniu ub.r. zawodnicy byli praktycznie pogodzeni z tym, że spadną z Ekstraklasy, a atmosfera w szatni była momentami grobowa, głowy spuszczone i morale bardzo niskie. Wtedy udało się drużynie uciec ze stryczka, dosłownie o punkt przewagi nad zdegradowaną wówczas zamiast Śląska Wisłą Płock. Rok później zaważył nie tyle punkt, co jedna bramka – tyle, że zaważył nie o spadku, ale o tym, że Śląsk został wicemistrzem, a nie mistrzem Polski. To jest historia jak z filmu. 

“Magic touch” Jacka Magiery

Sukces ma zawsze wielu ojców. Ale w tym kontekście, największy order należy się właśnie trenerowi Jackowi Magierze oraz członkom jego sztabu. Nie bez kozery wrocławski szkoleniowiec dorobił się pseudonimu “Magic”. To właśnie trener Magiera znalazł taki patent na grę, dzięki któremu Śląsk potrafił z pełnym wyrachowaniem robić swoje na boisku. I tak dobrał taktykę oraz sposób gry, że wykonawcy, których miał pod ręką, doskonale się w tym odnaleźli. Co więcej, Jacek Magiera odbudował mentalnie ten zespół. A było to spore wyzwanie, bo spora część drużyny miała w pamięci mizerne poprzednie sezony, kiedy Śląsk był sportowo obijany na kwaśne jabłko, a wizerunkowo bezlitośnie wyszydzany. Ta nowa mentalność “Trójkolorowych” przydała się bardzo w przekroju całego sezonu. A kryzysów, o czym trzeba pamiętać, nie brakowało. Wrocławianie mizernie weszli w rozgrywki, po 4 meczach mieli tylko 4 pkt. i zdążyli przegrać u siebie z Zagłębiem Lubin, i na wyjeździe ze Stalą Mielec. Wiosną wrocławska drużyna też musiała dźwigać spore ciężary, bo od lutego do kwietnia grała w kratkę, gubiąc sporo punktów (np. z Puszczą Niepołomice i Ruchem Chorzów), których – jak się okazało – bardzo zabrakło w ostatecznym rozrachunku na koniec sezonu. 

To nikt inny, jak trener Magiera, stworzył z Erika Exposito prawdziwy walec, który rozjechał wielu ligowych rywali. W wakacje ub.r. Hiszpan był już jedną nogą poza klubem, mógł odejść, bo był to ostatni moment, kiedy Śląsk by zarobił na jego transferze. Wtedy jednak negocjacje się nie powiodły i trener Magiera postawił veto na dalsze ruchy personalne z Exposito w roli głównej, a do tego dał mu opaskę kapitana drużyny. Hiszpan zrewanżował się najlepiej, jak mógł. Strzelił 19 goli i zdobył koronę króla strzelców (jako pierwszy w historii Ekstraklasy zawodnik ze Śląska Wrocław), a do tego rozdał 5 asyst. To był  bezdyskusyjnie najlepszy sezon w jego 5-letniej już przygodzie z PKO Ekstraklasą. 

Ale nie tylko Exposito był pojętnym uczniem życiowych i sportowych lekcji trenera Magiery. W bramce Śląska brylował Rafał Leszczyński, który zaliczył aż 13 meczów bez puszczonego gola. To wynik tylko o jedną bramkę od rekordu klubu. Co więcej, w całym sezonie Śląsk stracił tylko 31 bramek – najmniej w całej lidze. To ogromna zasługa zarówno popularnego “Leszcza”, ale też pozostałych obrońców. Wspominaliśmy wcześniej o kapitalnym Aleksie Petkovie, ale wiosną dołączył do tego bułgarskiego muru także młody Simeon Petrov, który pod okiem Jacka Magiery wyrósł na bardzo solidnego ligowca, wyróżniając się siłą fizyczną, dobrą grą w odbiorze piłki i boiskową inteligencją. 

Wśród pomocników, w poprzednim sezonie odżył Czech Petr Schwarz, który zaczął grać na miarę swoich niewątpliwie dużych możliwości. Dobry sezon zaliczył też Duńczyk Patrick Olsen, o którego formę nieco się obawiano, bo blisko rok temu złapał ospę i ciężko to przechorował, a powroty do poważnego sportu po takich infekcjach nigdy nie są proste. A to, że obaj obcokrajowcy mogli dać drużynie tak wiele, było możliwe dzięki transferowi Petra Pokornego. Ten 22-letni Słowak stał się brakującym ogniwem w grze Śląska. Po dość nerwowych początkach w drużynie, forma Pokornego ustabilizowała się, aż wystrzeliła. Słowak imponował świetnym wyczuciem rytmu gry, kontrolą nad piłką i przeglądem pola, co pozwalało mi dobrze obsługiwać kolegów podaniami. Bardzo dużym atutem Pokornego jest też gra w defensywie, o czym niejeden rywal boleśnie się przekonał, kiedy silny Słowak wyrastał jak spod ziemi i musiał oddać mu piłkę. Takiego pomocnika, grającego “box to box”, w Śląsku nie było już dawno. Pokorny brał na siebie dużo mozolnej, momentami brudnej roboty w środkowej strefie boiska, ułatwiając życie Schwarzowi i Olsenowi. I to zaprocentowało, a stało się tak dzięki temu, że trener Magiera umiejętnie wkomponował Pokornego do swojej wrocławskiej układanki. 

Pod okiem trenera Jacka Magiery najlepszy do tej pory sezon w Ekstraklasie zanotował Piotr Samiec-Talar (31 meczów, 7 goli), o którym rozmawiano nawet w kontekście powołania do reprezentacji Polski. A po drugiej stronie linii pomocy Śląska szalał Hiszpan Nahuel Leiva (28 meczów, 9 goli – w tym epickie trafienie w meczu z Radomiakiem Radom), który grał tak dobrze, że we Wrocławiu nikt już nie pamięta o zeszłorocznej gwieździe, Johnie Yeboahu

Trzeba też pamiętać, że Jacek Magiera nie bał się korzystać z usług młodych piłkarzy. Swoje minuty w tym sezonie dostał Jakub Jezierski, Tomasso Guercio, Aleksander Paluszek i Patryk Szwedzik. Są to zawodnicy, przed którymi w większości (bo Paluszek w Ekstraklasie zdążył już się jako tako ograć, występując w Górniku Zabrze) drzwi do kariery stoją otworem, a wrocławski szkoleniowiec nie miał zahamowań przed tym, aby dać im szansę wejścia na salony. I to też w przyszłości powinno przynieść Śląskowi sporo korzyści. 

To nie są czary, Śląsk ma puchary! Ale też sporo wyzwań przed sobą

Wicemistrzostwo, zdobyte po wielu miernych sezonach, smakuje w Śląsku na pewno wybornie. Teraz jest czas, aby cieszyć się tym sukcesem, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. Przed Śląskiem stoi sporo wyzwań. Zarówno organizacyjnych, bo będzie trzeba pogodzić grę w Ekstraklasie z występami na boiskach Europy, co np. logistycznie zawsze jest dość trudne, ale przede wszystkim sportowych. 

Największy znak zapytania w kontekście przyszłości Śląska stawiamy oczywiście przy Eriku Exposito. Hiszpan za miesiąc będzie wolnym zawodnikiem, bo jego umowa we Wrocławiu wygaśnie. Po pięciu latach w klubie, zawodnicy rozumieją się z nim jak łyse konie i wypracowali boiskowe automatyzmy, co jest niezwykle ważne. Bez Exposito, wiele elementów tych piłkarskich puzzli trener Magiera będzie musiał ułożyć na nowo, a takim momentom zawsze potrzeba cierpliwości, aby wszystko zaczęło działać, jak należy. Zwłaszcza, jeśli Exposito odejdzie, a zastąpi go nowy napastnik. I ryzyko, że coś pójdzie nie tak, jak powinno, będzie spore. 

Przed działaczami Śląska stoi też wiele decyzji kadrowych do podjęcia, bo nie tylko Erik Exposito zaraz zostanie wolnym zawodnikiem. Niedługo wygaśnie kontrakt Mateusza Żukowskiego, Martina Konczkowskiego, Patryka Janasika, Michała Rzuchowskiego, Daniela Łukasika, Jakuba Jezierskiego, Kacpra Trelowskiego, Mateusza Górskiego, Simeona Petrova i Alena Mustaficia. Jest już pewne, że z Wrocławia odejdzie Łukasik i Trelowski, spodziewamy się także pożegnania z Mustaficiem, którego wypożyczenie raczej nie zostanie przedłużone, bo zawodnik ten nie dał powodów, aby o niego zawalczyć. Wykupiony ma być zaś Petrov. Zanosi się więc na spore wietrzenie szatni Śląska Wrocław, ale drużyna musi być nie tylko uzupełniona, ale przede wszystkim wzmocniona, jeśli ma sobie poradzić z grą na dwóch frontach: polskim i w europejskich pucharach. 

Pewne transfery do klubu są już na horyzoncie. Spekuluje się, że do Śląska dołączy bramkarz Tomasz Loska z Termaliki Bruk-Bet Nieciecza, z wypożyczenia (odpowiednio do Stali Mielec i Stali Rzeszów) ma wrócić obrońca Łukasz Gersenstein i pomocnik Adrian Bukowski. Jak podał portal Śląsknet, ten pierwszy ma związać się ze Śląskiem nowym, 2-letnim kontraktem, co zapowiada, że co najmniej jeden z obrońców (Konczkowski lub Janasik) opuści klub z ul. Oporowskiej, aby zrobić miejsce dla młodego Gersensteina. Dopięto już oficjalnie transfer obrońcy Serafina Szoty z Widzewa Łódź, a na radarze sztabowców jest też pomocnik z niemieckiego Red Bull Lipsk, 19-letni Simon Schierack.

Te ruchy kadrowe – z klubu i do klubu – to rzecz naturalna, bo każda drużyna dla dobrego funkcjonowania oraz do rozwoju potrzebuje świeżej krwi. W Śląsku będzie to tym bardziej potrzebne, bo drużyna ostrzy sobie zęby na mistrzostwo Polski w przyszłym sezonie. A bez pogłębienia i wzmocnienia składu będzie o to trudno, tak samo zresztą, jak o obronę drugiego miejsca w Ekstraklasie. 

Żartem można jednak powiedzieć, że nie czas myśleć o zmywaniu naczyń, kiedy przy stole trwa wielka uczta, tym bardziej, że była wyczekiwana od dawna. Śląsk wrócił na należne sobie miejsce w czołówce polskiej piłki, a już wkrótce czeka na niego ciekawa przygoda na boiskach Europy. Kolejny sezon pokaże, czy tegoroczne wicemistrzostwo Polski było tylko jednorazowym “strzałem”, czy też początkiem budowy czegoś zupełnie nowego: zdobywającej seryjnie medale maszyny pod wodzą Jacka Magiery

autor: Łukasz Maślanka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *