fbpx

Sukcesu w sporcie nie buduje się w pół roku, czyli o wzlotach i upadkach Śląska Wrocław [FELIETON

Kibice Śląsk Wrocław

Słynny trener żużlowy Marek Cieślak wśród wielu swoich barwnych powiedzonek ma takie, które wskazuje, że pośpiech jest wskazany tylko przy łapaniu pcheł. Do sportu pasuje ten bon mot jak ulał. Bo na sukces, choćby minimalny, potrzeba czasu. Ta prosta prawda nie dociera jednak do dyskusji o piłkarskim Śląsku Wrocław. W niej nie ma miejsca na realizm, jest za to niezmiennie koncert pozbawionych podstaw życzeń. 

Sponsor Bukmacher SuperBet Polska

Zatrzymajmy się na chwilę przy słowach trenera Śląska Ivana Djurdjevicia, które padły na konferencji prasowej po wygranym meczu z Lechem Poznań. Serb zwrócił się do dziennikarzy, kwitując po żołniersku ogólny charakter dyskusji medialnej, która Śląskowi towarzyszy od lat. Cytując za portalem Slasknet: 

– Jesteście nie tylko od tego, żeby krytykować, ale opisywać rzeczywistość. Nie chodzi o to, żeby co konferencję narzekać, że jest ciężko, ale jako media jesteście częścią tego klubu i go budujecie od strony medialnej. Otoczka wokół klubu jest negatywna. 11. Miejsce i ćwierćfinał Pucharu Polski jest jakąś tragedią, a dla mnie przy obecnej kadrze to olbrzymi sukces. Warto powtórzyć, że odeszło 11 zawodników, siedmiu z podstawowego składu i doszło do tego trzech – czterech piłkarzy. A po meczu z Widzewem pojawiają się opinie, że jest tragedia. Razem budujemy ten klub. Śląsk musi przejść olbrzymią przebudowę i musimy przejść ten moment razem. Ja nie mam problemu z krytyką, ale na obecną sytuację trzeba spoglądać przede wszystkim realnie.

I właśnie tego realnego podejścia w ocenie Śląska Wrocław bardzo w dyskusji o klubie brakuje. Kiedy się czyta komentarze na Facebooku albo wpisy tzw. liderów opinii lub dziennikarzy na Twitterze, można dostać bólu głowy. A po lekturze wszystkich tych analiz pozostaje tylko poszukać białej chusteczki, którą można pomachać Śląskowi na pożegnanie, bo klub praktycznie się wali. Zawodnicy są nie dość, że marni, to przepłaceni. Najczęściej ci zagraniczni, których trzeba pilnie zastąpić – to nieśmiertelny postulat – młodymi, zdolnymi graczami z regionu, bo może będą słabsi, ale będą na pewno walczyć na boisku. Na marginesie – bo przecież w piłce nożnej jak w boksie albo karate, liczy się głównie talent do walki…

Ale ad rem. Bo oto w oczach wielu, nawet tych lepiej obeznanych z rzeczywistością wokół klubu, Śląskiem rządzą dyletanci, koledzy Grzegorza Schetyny i prezydenta Wrocławia Jacka Sutryka, którzy na niczym się nie znają, promują kolesi, pewnie biorą pieniądze na lewo do kieszeni przy okazji transferów i niszczą nasz Śląsk Wrocław… Najlepiej więc klub sprzedać w prywatne ręce, bo prywatny właściciel to dopiero im pokaże! Będą biegać szybciej niż Usain Bolt, podawać celniej niż maestro Andrea Pirlo, strzelać mocniej niż Zlatan Ibrahimović i wygrywać częściej niż mistrzowscy koszykarze Chicago Bulls z Michaelem Jordanem na czele. 

Autorzy tych wszystkich opowieści lub analiz najczęściej aspirują do miana fachowców, ale trudno tak traktować ich słowa, kiedy są one nacechowane myśleniem życzeniowym (mówiąc łagodnie) lub po prostu świadczą o oderwaniu od rzeczywistości (mówiąc wprost). Czego dowodzi zupełne ignorowanie obecnego potencjału sportowego, który jest w Śląsku Wrocław. Albo też całkiem długa lista polskich klubów, które były prywatne, aż być przestały w ogóle, bo właścicielowi się odwidziało. Wiedzą coś o tym np. w Pogoni Szczecin albo w Polonii Warszawa. I tak, jak prywatne nie jest z definicji lepsze od państwowego/publicznego, tak w sporcie prywatny właściciel nie jest zawsze gwarancją sukcesu. Sukcesowi zawsze zaś może pomóc właściciel godny zaufania, przewidywalny i mający odpowiednie zaplecze finansowe, bo sport profesjonalny to nie są tanie rzeczy. 

Śląsk Wrocław w lutym 2023 r. jest bowiem z grubsza tam, gdzie zapowiadano, że będzie, zanim zaczął się sezon. I klubowi działacze, i trener Ivan Djurdjević mówili zgodnie: to ma być sezon przejściowy, w którym horyzontem aspiracji ma być utrzymanie w Ekstraklasie w stylu lepszym niż w poprzednich rozgrywkach. Kiedy to, jak pamiętamy, Śląsk nie zleciał z ligi z hukiem głównie dlatego, że Wisła Kraków o utrzymanie walczyła jeszcze bardziej nieudolnie, aż wylądowała poza nią. 

W Śląsku uprzedzano, że w tym sezonie drużyna będzie się wykuwała, zgrywała, że mogą się zdarzać wpadki, a jedyne, co Śląsk może zagwarantować, to chimeryczność. I właśnie to widzimy w tym sezonie w meczach Śląska Wrocław. Za drużyną 22 występy w Ekstraklasie. Siedem wygrała, siedem zremisowała, osiem przegrała. Strzeliła rywalom 22 gole, a sobie dała strzelić 28 bramek. Śląsk potrafił pokonać Pogoń w Szczecinie albo ograć trzy razy Lecha Poznań, czyli aktualnego mistrza Polski, ale potrafił też dostać po plecach od Warty Poznań albo Stali Mielec. Śląsk w tym sezonie potrafi zagrać z błyskiem, ale potrafi też – jak w Mielcu – strzelić sobie samobója po uderzeniu mniej więcej z połowy boiska. 

Czy chciałoby się od Śląska więcej? Jak najbardziej – w końcu kibice chodzą na mecze oglądać porządne widowisko, a nie półprodukt, którego sens trzeba sobie potem tłumaczyć. Czy Śląsk powinien walczyć o sukcesy? Tak, ale to wymaga czasu, a przede wszystkim świadomości, że sukcesy wrocławian sprzed dekady to już coraz bardziej odległa historia i one nie wrócą zbyt szybko, trzeba zbudować coś kompletnie nowego. Czy Śląsk jest dziś tam, gdzie powinien być? Nie, jeśli chodzi o aspiracje klubu, ale jednocześnie tak, kiedy weźmiemy pod uwagę aktualny potencjał zespołu. Czy działacze, trenerzy i zawodnicy są nieomylni? Nie, jak każdy inny człowiek. Dlatego niektóre transfery, jak ten Johna Yeboaha albo Rafała Leszczyńskiego się bronią, a niektóre (Caye Quintana, Dennis Jastrzembski, Marcel Zylla) to ewidentne wtopy. 

WKS Śląsk Wrocław John Yeboah

Taki po prostu jest sport i tak najczęściej bywa na etapie budowania drużyny od nowa, a właśnie na takim etapie jest teraz – i to szybko się nie zmieni – piłkarski Śląsk Wrocław. A po niedzielnym meczu trener Ivan Djurdjević wyłożył to tak prosto, że bardziej już nie można. Dziś Śląsk jest taki, jaki może być przy aktualnej kadrze zespołu, a tak krawiec kraje, jak materiału staje. Część zawodników w tym układzie rośnie, jak choćby Konrad Poprawa, Rafał Leszczyński, Adrian Bukowski, John Yeboah lub młodziutki Karol Borys, a część pokazuje, że niekoniecznie należy się do nich przywiązywać, jak np. Diogo Verdasca, wspomniany wcześniej Quintana lub Matias Nahuel

W ostatniej dekadzie, w Śląsku próbowano różnych pomysłów. A to uzupełniano drużynę Hiszpanami i Portugalczykami, chcąc grać “po europejsku”. A to stawiano głównie na narybek z regionu, żeby następnie zdecydować się na budowanie zespołu wokół doświadczonych ligowców. Z trenerami też było różnie. Stawiano raz na zdolnych Polaków otwartych na nowe trendy szkoleniowe (Mariusz Rumak, Jacek Magiera), a potem na trenerów z jakimś tam dorobkiem (Tadeusz Pawłowski, Jan Urban), wreszcie na opcję zagraniczną (Viteslav Lavicka). Byli też trenerzy, którzy trafili do klubu wyłącznie przez splot okoliczności, ale nigdy by nie dostali w nim pracy w normalnych warunkach (Piotr Tworek). Sukcesów przyniosło to jak na lekarstwo, a poczucia zawodu było zdecydowanie więcej niż powodów do radości. 

Przed tym sezonem, Śląsk – zatrudniając trenera Ivana Djurdjevicia i gruntownie sprzątając kadrę zespołu – postawił na opcję zerową. Zamiast, jak przez minione lata, łatać dziury byle czym albo w trakcie pracy zmieniać koncepcję, zdecydowano się na oczywisty dość krok: naprawiać od fundamentów i krok po kroku wznosić kolejne piętra. A przecież nie jest tak, że bryła domu z samych pustaków będzie wyglądała tak dobrze, jak gotowy, wymalowany i oświetlony dom gotowy do zamieszkania. Nie da się tu też niczego przyspieszyć. Trzeba cierpliwie czekać, dać majstrom pracować, ale kiedy będzie potrzeba – krytykować i motywować do lepszej roboty.  

W dyskusji o Śląsku zaś rzetelnej analizy, chłodnych ocen, rzeczowej krytyki jest jak na lekarstwo, a jakąś formą środowiskowej mody staje się potępianie w czambuł wszystkiego, co się wiąże z szyldem piłkarskiego Śląska Wrocław. Dziś krytykować za wszystko potrafi każdy, co powoli staje się jakąś formą choroby cywilizacyjne – niezwykle szkodliwej dla jakości debaty publicznej w wielu sprawach, nie tylko o sporcie. Dlatego warto sobie przypomnieć, że budowa Śląska, który w 2012 r. zdobył mistrzostwo Polski, zaczęła się 5 lat wcześniej, pod okiem trenera Ryszarda Tarasiewicza. Wówczas też zawodnicy odpadali i dochodzili, wyniki raz zaskakiwały na plus, raz na minus, ale projekt zakończył się obiecanym sukcesem. Po drodze zmienił się sam trener, ale fundamenty przez niego wylane pozwoliły zbudować na nich sukces. Można? Można. Tylko trzeba na to czasu i chłodnej głowy. 

Autor: Łukasz Maślanka

Czytaj także: