fbpx

Rafał Grodzicki: W głębi serca żałuję, że odszedłem ze Śląska [AUDIO]

Zapraszamy na kolejny wywiad z cyklu „Co słychać u byłych zawodników Śląska Wrocław?”. Tym razem przenosimy się do Lublina, gdzie gra były obrońca WKS-u Rafał Grodzicki.

Patryk Załęczny: Transfer do ówczesnego mistrza kraju z pewnością był krokiem w przód w Twojej karierze. Jaką wizję budowania zespołu przedstawił Ci prezes, że zdecydowałeś się zamienić Ruch Chorzów na Śląsk Wrocław?

Rafał Grodzicki: – To był czas, kiedy Ruch był wicemistrzem, a Śląsk mistrzem i to był zupełnie normalny kierunek dla rozwoju. Wiadomo było, że WKS będzie grał w pucharach, miał mocną drużynę i było pewne, że nadal będzie chciał wzmacniać swój potencjał i siłę rażenia. Przy podpisywaniu umowy brałem to pod uwagę, że dostanę szansę gry w choćby eliminacjach, a w kolejnym sezonie nadal będziemy bić się w lidze o najwyższe cele.

PZ: Nie bałeś się jednak konkurencji na środku obrony?

RG: – Oczywiście, że się bałem, bo swoją pozycję w Ruchu Chorzów budowałem przez bardzo długi czas – na tyle długo, że później zostałem nawet kapitanem tej drużyny. Wiedziałem, że po transferze do Wrocławia również będę musiał zacząć małymi krokami ugruntowywać swoje miejsce. W Śląsku startowałem jednak z innego pułapu, bo przychodziłem z drużyny, która nie tylko była wicemistrzem kraju, ale także była chwalona za swoją grę w obronie. Czułem się naprawdę mocny i byłem świadomy tego, że mogę w Śląsku rywalizować o miejsce w podstawowej jedenastce.

PZ: Cały czas liczono się z Twoim zdaniem, zarówno w szatni, jak i w klubie. Poparcie trenera i kolegów z szatni wpływa na pewność siebie na murawie?

RG: – Kiedy przyszedłem do Śląska, trener Lenczyk wybierał skład rady drużyny i od razu znalazło się w niej miejsce dla mnie. To właśnie zaufanie trenera i drużyny jest podstawą do tego, aby czuć się naprawdę pewnie i swobodnie. Nie jest łatwe wkomponowanie się w drużynę, która na przestrzeni kilku lat osiąga takie sukcesy, ale wydaje mi się, że wówczas trafiłem do niesamowitej szatni, z odpowiednimi charakterami, super ludźmi, którzy bardzo szybko mnie zaakceptowali. Wkomponowanie w zespół zawsze zabiera więcej lub mniej czasu, ale mając wokół siebie takich ludzi, nie tylko w szatni, ale i w całym klubie, w moim przypadku było naprawdę szybkim i bardzo płynnym procesem.

PZ: Wypowiadasz się o Śląsku w samych superlatywach, ale jednak odszedłeś z Wrocławia. Decyzja chyba nie należała do najłatwiejszych.

RG: – To był bardzo trudny krok. Przez pół roku miałem jeszcze ważny kontrakt z klubem i co prawda rundę zacząłem w podstawowym składzie, jednak przytrafiła mi się feralna kontuzja. Ze złamanym palcem u nogi udało mi się wystąpić w jeszcze dwóch meczach, ale dłuższa gra na środkach przeciwbólowych była zbyt dużym ryzykiem. Wówczas na środek obrony wskoczył Tomek Hołota, a drużyna zaczęła wygrywać i z meczu na mecz szło jej coraz lepiej. Cierpliwie czekałem na swoją szansę, ale zawsze z tyłu głowy przyświecała mi chęć gry, a nie siedzenia na ławce rezerwowych i wyłącznie dopingowania kolegów. Co więcej, miałem już na swój sposób dość tego, że kiedy Śląsk grał, Rafał Grodzicki był w przerwie meczu proszony przez komentatorów o kilka słów podsumowujących występ swojej drużyny. W międzyczasie odezwał się Ruch Chorzów i skorzystałem z tej opcji. Tym bardziej, że znałem trenera Fornalika i tak naprawdę w głównej mierze to jego obecność przekonała mnie do zmiany klubu.

PZ: Dobry krok w Twojej karierze?

RG: – Nie mogę powiedzieć, że transfer do Ruchu Chorzów był zły, ale gdzieś w głębi serca żałuję, że odszedłem akurat ze Śląska Wrocław.

PZ: Obecnie grasz w zaprzyjaźnionej drużynie z WKS-em – Motorze Lublin. Co Cię skłoniło do tego, że zdecydowałeś się na grę w III lidze?

RG: – Trenerem w Lublinie został Mirosław Hajdo i otrzymałem ciekawą propozycję, która pozwalała mi nie tylko grać w piłkę, ale także łączyć obowiązki jako asystent trenera. Wiadomo, że jako piłkarz jestem już bliżej końca niż początku, ale moja obecność w Motorze daje mi także szanse rozwoju w kolejnym kierunku. Prowadzę treningi indywidualne z zawodnikami z pierwszej drużyny, ale przychodzą na nie także rokujący juniorzy. Udzielam się też podczas innych zajęć i to naprawdę sprawia mi przyjemność, że mogę pomóc swojej drużynie nie tylko na boisku.

PZ: Ale chyba stadion i kibice Motoru też nie pozostali bez znaczenia?

RG: – Zdecydowanie! Stadion, kibice i ogólnie miasto, które wbrew pozorom ma swój urok – to wszystko także decydowało o moim podpisie. Na każdym kroku da się odczuć fakt, że w Lublinie jest ciśnienie na grę w piłkę nożną na najwyższym poziomie, a kibice, którzy nie tylko dopingują nas na swoim obiekcie, ale także jeżdżą za nami na mecze, naprawdę na ten sukces zasługują. Gwarantuję, że jeśli klub awansowałby choćby do pierwszej ligi, wówczas na trybunach byłby komplet, a średnia frekwencja byłaby jedną z najlepszych w Polsce. Pod względem organizacyjnym klub naprawdę prezentuje się bardzo dobrze.

PZ: Zdarza się, że na spotkaniach Motoru widujesz sympatyków Śląska?

RG: – Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że Motor Lublin sympatyzuje z WKS-em i niejednokrotnie już widywałem na trybunach kibiców w koszulkach wrocławskiego klubu. Wtedy naprawdę robi mi się bardzo miło, bowiem od razu powracają wszystkie chwile spędzone w Śląsku.

PZ: Wydaje się, że cel minimum WKS-u w tym sezonie to górna ósemka w tabeli, ale wielu ekspertów sonduje, że Trójkolorowi mogą powalczyć o coś więcej. Podzielasz ich opinie?

RG: – Myślę, że Śląsk Wrocław obecny sezon jest w stanie zakończyć na przysłowiowym pudle, czy to będzie pierwsze, drugie czy trzecie miejsce – tego nie wiem, ale patrząc przez pryzmat tego, jak ta drużyna wygląda na boisku i poza nim, jest w stanie osiągnąć taki wynik. Dawno nie widziałem tak prowadzonego WKS-u, jak jest obecnie. To tylko moja ocena i to subiektywna, z zewnątrz, ale wydaje się, że wszystko jest budowane tak, jak powinno. Marketingowo Śląsk poszedł do przodu, frekwencja na trybunach dopisuje, a co ważne, w drużynie jest trener, który wie, co chce osiągnąć i jak to zrobić. Kluczowe były także ostatnie lata, w których WKS ściągał chłopaków z niższych lig – teraz właśnie czerpie z tego zyski.

PZ: Czyli uważasz, że warto czasem postawić na Polaków i to tych grających w niższych klasach rozgrywkowych?

RG: – Bez dwóch zdań. Widać nawet po rozwoju tych zawodników, jakich pozyskał Śląsk. Jest Cholewiak, Płacheta, Gąska, Radecki i trzeba przyznać, że to piłkarze, którzy wcale nie odbiegają poziomem od ekstraklasowych zawodników, a jak widzimy, czasami potrafią nawet zadecydować o losach meczu. Gdybyśmy tylko częściej po nich sięgali, ekstraklasa byłaby zupełnie inna, a jest jeszcze mnóstwo chłopców, którzy są do wyciągnięcia. Problemem zapewne jest nadal to, że młody polski zawodnik jest bardzo drogi i ekstraklasowe kluby wolą kupować kota w worku za mniejsze pieniądze. Zobaczmy jednak na Śląsk, zainwestował w piłkarzy z niższych lig i teraz dobrze na tym wychodzi.

PZ: Możemy wnioskować, że skoro przy podpisywaniu umowy brałeś pod uwagę fakt, że możesz być jednocześnie grającym trenerem, pozostaniesz w Motorze nawet po zakończeniu kariery zawodniczej?

RG: – Na razie próbuję czegoś nowego, bo muszę przyznać, że jeszcze półtorej roku temu nie myślałem o tym, że mogę pójść w tym kierunku, ale odkąd w Stali Mielec pojawił się trener Skowronek, zacząłem z nim bardzo dużo rozmawiać o taktyce i treningach, podpytywać i w pewnym momencie coś we mnie zaskoczyło. W Lublinie pewne rzeczy robię już sam, próbuję wdrożyć w trening różne aspekty, a niesamowitego kopa daje mi fakt, że na moich indywidualnych treningach z tygodnia na tydzień chłopców przybywa. Ale czy zostanę w Motorze? Nie wiem, tutaj celem numer jeden jest awans i za wszelką cenę musimy to osiągnąć. Być może w przypadku awansu podjąłbym decyzję o zakończeniu kariery i wówczas w pełni mógłbym się poświęcić trenerce.

PZ: Skoro chcesz pójść w tę stronę, to zapewne masz swoje zdanie na temat niepowodzeń polskich piłkarzy za granicą. Naprawdę poza Polską ten trening jest na tyle intensywny, że zawodnicy sobie nie potrafią poradzić?

RG: – Po części może się z tym zgodzę, ale myślenie polskiego piłkarza także się zmienia. Nasza liga wygląda bardziej fizycznie, niż technicznie. Bardzo dużo biegamy, nie zawsze mądrze, ale jednak każdy jest dobrze zbudowany i nie uważam, że niepowodzenia naszych zawodników wywołane są wysoką intensywnością zajęć. Z roku na rok za granicą gra coraz więcej Polaków i są naprawdę chwaleni za swoją postawę. Na pewno technicznie jako naród odbiegamy umiejętnościami od innych nacji i tego, tak jak i taktyki, musimy się uczyć na zachodzie. Dla mnie głównym problemem jest to, co swego czasu powiedział Michał Probierz. Mamy takich samych chłopaków jak w Niemczech i tak samo wykształconych trenerów, jednak z tą ogromną różnicą, że u nas jeden szkoleniowiec odpowiada za całą grupę 24 zawodników. Co gorsze, w pełni nawet nie może się skupić na swojej pracy w akademii, gdyż zarabia na tyle mało, że bardzo często zmuszony jest podjąć jeszcze dodatkowe zajęcia. Zagraniczny klub stać na to, żeby szkoleniowiec mógł być w pełni zaangażowany w pracę z młodzieżą, a to w perspektywie kilku lat przynosi oczekiwany sukces.