fbpx

Mariusz Pawełek: Nie będę ukrywał, mam żal

Zapraszamy na kolejny wywiad z cyklu „Co słychać u byłych zawodników Śląska Wrocław?”. Tym razem przenosimy się do Jastrzębia, gdzie gra były bramkarz WKS-u Mariusz Pawełek.

Patryk Załęczny: Twój transfer do Turcji chyba nie do końca był taki, jak sobie wcześniej zaplanowałeś. Najpierw trafiłeś do beniaminka tureckiej Ekstraklasy, ale później zostałeś wypożyczony do niższej klasy rozgrywkowej.

Mariusz Pawełek: – To nie było takie proste, jak niektórym mogłoby się wydawać. Podpisałem dwuletni kontrakt z Çaykur Rizespor, ale jak się okazało, mój transfer nie pasował dla wszystkich osób w klubie. Przepracowałem cały okres przygotowawczy i byłem desygnowany do gry w pierwszych czterech spotkaniach tureckiej Ekstraklasy… jednak wszystko zmieniło się po przerwie reprezentacyjnej. Klub zakontraktował bramkarza Fenerbahce i wówczas zaczęły się moje problemy.

PZ: Ale nie chodziło o Twoją dyspozycję?

MP: – Do Rizesporu ściągnął mnie ówczesny prezes i dyrektor sportowy, a trenerzy chyba nawet nie do końca zdawali sobie sprawę, że będę w klubie. Co więcej, mój transfer poparł także prezes Konyasporu, zatem Caykur bez wahania podpisał ze mną umowę. Po blisko 10 miesiącach braku pensji za czasów Polonii Warszawa, myślałem, że transfer do Turcji będzie dobrym rozwiązaniem. Niestety, tak jak wspomniałem wcześniej, po transferze byłego golkipera Fenerbahce trener uznał, że z racji jego narodowości i limitu miejsc dla obcokrajowców to on będzie jedynką.

PZ: Rozumiem, że nie pasowała Ci rola rezerwowego bramkarza?

MP: – Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby przyszło mi normalnie powalczyć o miejsce w bramce, ale wówczas odesłano mnie nawet na trybuny. Praktycznie z dnia na dzień zostałem odsunięty od gry i wydaje się, że przepis o obcokrajowcach wcale nie był tu kluczowy. Broniłem jedynie w Pucharze Turcji, ale po odpadnięciu z tych rozgrywek, wszystko wróciło do „normy”. W klubie przemęczyłem się do końca grudnia, ale nie brakowało mi ambicji, dlatego zdecydowałem się na wypożyczenie.

PZ: Trafiłeś wówczas do Adana Demirspor, ale tam także nie zagrzałeś długo miejsca.

MP: – To była pierwsza liga turecka i przychodziłem tam z myślą o graniu w piłkę, jednak pomimo, że w drużynie mieliśmy kilku dobrych zawodników, coś się nie układało. Nie było atmosfery, nie było zbyt dobrych wyników, a co gorsze, piłkarze od prawie 8 miesięcy nie otrzymywali pensji – to nie było normalne. Ja miałem to szczęście, że częściowo moje wynagrodzenie pokrywał Caykur, jednak taki rozwój sytuacji wcale mnie nie satysfakcjonował. Co prawda utrzymaliśmy się w lidze, ale nie uważam tego okresu za szczególnie udany. Wróciłem do Rizesporu, gdzie po krótkim czasie zmienił się trener, ale kiedy dowiedziałem się, że on także ma inną wizję budowy zespołu, zdecydowałem się za porozumieniem stron rozwiązać kontrakt i zacząłem szukać nowego miejsca do gry.

PZ: Oferta ze Śląska Wrocław była wówczas jedyną, jaką wtedy otrzymałeś?

MP: – Były jeszcze zapytania z Grecji czy Cypru, ale to nie był czas na ciepłe kraje. Było także zainteresowanie z jednego klubu z Championship jako drugi bramkarz, ale kiedy pojawiła się oferta z WKS-u, stwierdziłem, że chyba czas na Wrocław i bycie bliżej rodziny. Rozmawiałem z ówczesnym trenerem bramkarzy w Śląsku Tomaszem Hryńczukiem, który co prawda stwierdził, że mają w drużynie dwóch młodzieżowych reprezentantów Polski i raczej będą stawiać na ich rozwój, to jednak gdzieś z tyłu głowy miałem myśl, aby podpisać ten kontrakt i powalczyć o miejsce w składzie.

fot. slaskwroclaw.pl

PZ: Numerem jeden był wówczas Wojciech Pawłowski, ale rozumiem, że myśl bycia trzecim bramkarzem zdecydowanie Ci nie pasowała i poniekąd napędzała do ciężkiej pracy i udowodnienia niektórym, że Twój czas dopiero nadchodzi?

MP: – Solidnie przepracowałem okres przygotowawczy i wiedziałem, że swoim wysiłkiem mogę sprawić, że dostanę szansę grania. Kiedy Wojtek Pawłowski otrzymał w drugiej połowie czerwoną kartkę, a ja wskoczyłem do bramki, wiedziałem, że to jest ten moment i trzeba dać z siebie wszystko, aby pokazać, że nikt nie zrobił błędu, stawiając na mnie. I tak zadomowiłem się w drużynie, ale nie dostałem nic za darmo, bo wydaje mi się, że na treningach ani na moment nie odstawałem od reszty chłopaków.

PZ: Łącznie w Śląsku rozegrałeś około 80 spotkań i zostałeś nawet kapitanem tej drużyny.

MP: – W pierwszym sezonie zdobyliśmy czwarte miejsce i dzięki temu mogliśmy zagrać w Lidze Europy, jednak w kolejnym roku, skład nie wyglądał tak okazale. Zaczęły się zawirowania wokół klubu, liczne zwolnienia i odejścia kluczowych zawodników – to wszystko przełożyło się na słabe rezultaty. Nie może być tak, że w tym samym czasie odchodzą zawodnicy, którzy stanowią o jej trzonie, a każdy nadal oczekuje, że będziemy prezentować ten sam poziom, co wcześniej. W pewnym momencie, tak jak wspomniałeś, trener Pawłowski zdecydował się zmienić kapitana i wówczas to mi przypadł ten zaszczyt.

PZ: W trakcie tej wyprzedaży nie pomyślałeś, żeby także odejść z klubu z Oporowskiej? Było przecież wiadome, że nie będziecie w stanie choćby powtórzyć sukcesu z poprzedniego sezonu.

MP: – Może to śmiesznie zabrzmi, ale przeszło mi wtedy przez myśl, że chyba prześladuje mnie jakiś pech – gdzie nie pójdę, tam zawsze przykręcają kurek z pieniędzmi i drużyna zaczyna się sypać. Ale mimo braku kręgosłupa drużyny, stwierdziliśmy, że musimy walczyć i dać tym kibicom radość.

PZ: To te wspomniane zawirowania zadecydowały o Twoim odejściu? Czy to jednak klub nie chciał przedłużyć z Tobą kontraktu?

MP: – To była naprawdę dziwna sytuacja. Od marca ówczesny dyrektor sportowy pan Matysek przychodził na wszystkie nasze treningi i był bardzo zadowolony z mojej postawy. Niejednokrotnie słyszałem, że chcą mnie zostawić na kolejny rok, ale jako dwójkę, gdyż do składu miał wskoczyć Jakub Wrąbel, powracający z wypożyczenia z Olimpii Grudziądz. Nie będę ukrywał, po trzech latach gry we Wrocławiu, zadomowiłem się w tym mieście, w dodatku moja rodzina także dobrze się tam czuła, zatem nie chciałem odchodzić. Po meczu z Cracovią, kiedy było wiadome, że utrzymamy się w lidze, otrzymałem zgodę na operację, bowiem przez blisko pół roku grałem z kontuzją. Pojechałem do Poznania i wówczas posypało się… Zostałem wezwany do klubu i dyrektor sportowy stwierdził, że mają inną wizję i opcję budowy zespołu i nie ma w nim dla mnie miejsca. Nie będę ukrywał – zaschło mi w gardle…

PZ: Miałeś także problemy z kibicami. Z czego one wynikały?

MP: – Wszystko tak naprawdę zaczęło się, kiedy Śląsk zerwał zgodę z Wisłą Kraków. Wtedy kibice znaleźli sobie jedną ofiarę i padło na mnie. Naprawdę, nie miałem wówczas życia, ani w trakcie meczów, ani poza nimi. W pamiętnym meczu z Bytovią, kiedy pozwoliliśmy sobie strzelić trzy gole, na trybunach zaczęło się piekło, a wszystko skumulowało się w moją stronę. Nie chcę cytować tych epitetów, ale to nie było nic miłego. W kolejnym meczu z Termalicą kibice kontynuowali wyżywanie się na mnie. Pamiętam to jak dziś, wychodziłem do dośrodkowania, napastnik przeciwników zamiast w piłkę trafił w moją rękę, ja w konsekwencji wypuściłem futbolówkę i… zaczęło się. Tym bardziej źlę się z tym czuje, że na trybunach była cała moja rodzina i musieli słuchać tego, jak kibice mnie obrażają.

PZ: To był na pewno ciężki okres dla całego klubu, ale wiem, że wyjaśniłeś sobie tę sytuację z kibicami.

MP: – Nie można było tego dłużej tolerować. Nie mogłem nawet wyjść spokojnie do Parku Południowego, bo zaraz na moim samochodzie zostawiane były plakaty z niemiłymi słowami. Nie wspomnę już o sytuacji, kiedy w prima aprilis uśmiercono mnie w mediach społecznościowych… Odechciało mi się wszystkiego, dlatego przy pomocy Mariusza Pawelca, Piotra Celebana i Dariusza Sztylki zorganizowałem w klubie spotkanie z kibicami i sobie wszystko wyjaśniliśmy.

PZ: Mimo tej otoczki i tego zamieszania nie tylko w klubie, ale i z kibicami chyba wbrew wszystkiemu masz sentyment do Śląska?

MP: – Zawsze będę miło wspominał klub i Wrocław. Spotkałem tam wielu oddanych ludzi, dla których dobro Śląska jest najważniejsze. Nie mógłbym także pominąć Mariusza Pawelca, z którym miałem i mam znakomity kontakt. Jego pomoc była nieoceniona. Po odejściu z WKS-u miałem ciężki okres, bo 4 miesiące pozostawałem bez klubu, ale zdawałem sobie sprawę, że jest jeszcze za wcześnie na zdecydowane ruchy.

PZ: Masz już 38 lat i dobrze się prezentujesz, a co najważniejsze, nadal grasz w piłkę.

MP: – Może to zdziwi niektóre osoby, a w szczególności te, które mi źle życzą, ale mam nadzieję, że jeszcze trochę w piłkę pogram (śmiech). Zawsze staram się dobrze prowadzić i dbać o siebie, gdyż liczę, że takie podejście pomoże mi nadal być czynnym zawodnikiem.